piątek, 28 czerwca 2019



Po południu Dorota chce zrobić imprezę dla 50-ga dzieci. Czyli poza obiadem, który im dziś ugotują, dzieci dostaną chrupki i tę nieszczęsną Cole, po którą musimy znów dymać do sklepu.
Dymamy chętnie. Teraz już sami, bez opieki Chapassiego.

Wszyscy są tu tak bardzo mili że zbieramy szczękę z podłogi. Wszędzie friends. Zagadują nas nawet wtedy kiedy NIC nie sprzedają. Tak po prostu! Śmieją się, machają. Naszym koślawym angielskim próbujemy rozmawiać i całkiem nieźle nam idzie. Wszyscy się pozdrawiają. Powiedzenie dzień dobry, to tu cały rytuał trwający z minutę. I jak tylko skończysz się witac z jedną osoba, zaraz jest kolejna, z którą trzeba ten rytuał znów odbyć. :)
Jest bieda! Nie mają nic. Więc cóż im zostaje innego, jak być dla siebie miłym? I są mili.
Pomagają sobie nawzajem, karmią się, wspierają się. A kiedy nie mogą pomóc, to po prostu są dla siebie mili w rozmowie.



Wsparliśmy lokalnych artystów kupując co nieco. Niby tylko co nieco a z kasy wyskoczyliśmy równo. Ale nie ma co żałować ! Oni z tego żyją. 
Kupilismy szachy wykonywane ręcznie, dłutem. Sliczne!














 Wsparliśmy dobrych, pozytywnych artystów. Poznałam Pana Bez Oka, o którym Dorota opowiadała kiedyś na swoim filmiku na |Facebooku. Dziwne uczucie widzieć na żywo osoby które oglądałam na YouTubie. ( stracił oko, bo wdało się w nie jakieś zakażenie i nie umieli wyleczyć w szpitalu i ..po prostu trzeba je było usunąć)
Widzisz je siedząc w domu zimą, a potem nagle czary mary i znajdujesz się na drugim końcu świata i widzisz tę osobę w realu! :)






 Wracając z miasteczka do Open House mijamy budynek, który chyba jest jakimś kościołem. Kościołów różnych wyznań tu sporo, więc nawet nie jestem pewna który budynek to kościół. Teraz jestem już przygotowana i noszę ze sobą non stop cukierki. Rozdaję dzieciom po kościołem. Zbiegają się ze wszystkich stron po tą landrynkę.




 

Pot po dupach cieknie, małpy skaczą po drzewach. Pić się chce. Ale gęba się cieszy. Afryka. :)

Ps- kiedy mówimy że jesteśmy z Open House One Love, każdy od razu mówi " A... Dorota! She is good girl. She helps children. She is doing good job" I dodają " come back to Malawi. This is your home". 


Miło. Jest kurde naprawdę miło! Zamiast się bać, że wokół sami tubylcy i nie ma białych, to my czujemy się całkiem swobodnie i ładujemy akumulatory im życzliwością.



Po powrocie do Open House zastajemy ekipę przy pracy. Bracia ( czyli wolontariusze którzy pomagają Dorocie prowadzić Fundację) przyprowadzili swoje żony do pomocy w gotowaniu. Bo ugotować posiłek dla 50-ga dzieci, nawet dla nich nie jest lekko. Na palenisku!  





















Kiedy zwalnia się palenisko, kiedy dzieci jedzą swój obiad, my zabieramy się za wodę na kawę. Wodę na kawę też trzeba sobie zagotować na węglach. Oj....każda czynność, która u nas jest banalna i wykonywana, niejako przy okazji, tutaj staje się Wielką Poważną Czynnością.  :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz