Jedzenie i ceny a zarobki
No więc tak...Zacznę od zarobków. Jak już mówiłam, każdy marzy o pracy. A nie jest o nią łatwo. Kto ją ma, to o nią bardzo dba. Zarabiają niewiele. Przeliczając na nasze to jest to od 300-600 zł. Poważnie!!! A ceny- podobne do naszych!!!
Część produktów jest bardzo tanich. Np najlepsze papierosy- tylko 5 zł. Orzeszki ziemne- tańsze niż u nas. Ale już cena oleju- wyższa! Cukier- jak u nas. Proszek do prania- jak u nas.
Ryż, fasola- chyba nieco taniej niż w Polsce.
Jeśli pracuje jeden rodzic, to przecież i tak ciężko utrzymać rodzinę!
Dorota wyliczała, że za prąd ( na kartki) i bieżącą wodę w domu- płacisz właśnie mniej więcej te 300-400 zł miesięcznie.
A za co żyć?
Dlatego oszczędza się i prąd i wodę. Po to, by mieć na jedzenie. Nawet jeśli ktoś ma prąd, to zazwyczaj NIKT nie pali świateł wieczorami. Chyba, że jest jakaś okazja.
I Afryka tonie w ciemnościach już od godz. 17:00. Ciemno jak w dupie u .... ;)
Korzysta się z latarek jeśli się chce wrócić po 17:00, albo...idą po ciemku.
Próbowaliśmy chodzić po ciemku. Hehehe....NIE POLECAM.
A więc jedzenie.
Je się prosto. I po przeniesieniu się do budynku fundacji, jedliśmy jak i oni.
Podstawą jest ta kasawa z której robi się mąkę. I to jest ich podstawa. Mąka wrzucona na wrzątek daje nam kondole. ( papkę do zapchania brzuszka) Jeśli do mąki z kasawy dodamy mąki z kukurydzy- wychodzi nsima- smaczniejsza papka.
Dodatkiem jest sos z liści, warzyw i orzeszków ziemnych- zwany majane. To ta breja po prawej. :) Spoko! Dobra!
Super dodatkiem są ryby, kurczak- rarytasem.
Zdjęcia posiłków które wstawiam, to takie " na wypasie"- dla gości. Bo tu np. widzimy porcję z kurczakiem właśnie. Porcja kurczaka niewielka, bo kogut był zatłuczony jeden, a ludzi chętnych na mięso dużo. Domownicy + goście.
Po kilku dniach jedzenia nsimy, mieliśmy jednak dość.
Oprócz nsimy, jako zapychacz węglowodanowy stosuje się różnego rodzaju bataty i inne podobne bulwy. Gotuje się je w wodzie i już.
Niektóre bataty są PYCHA a niektóre takie sobie. Ponadto fasola i ryż.
Po pewnym czasie miałam dość i nsimy i batatów. Ale kiedy "odkryłam" ryż, to byłam już szczęśliwa. Ryż jem często w kraju. Muszę jednak przyznać, że ich ryż jest jakiś smaczniejszy. A kiedy do ryżu wgnieciesz sobie banana, to niebo w gębie. Tu moja kolacja.
Sytuację ratują orzeszki ziemne. Są dostępne, stosunkowo niedrogie. Zjada się albo surowe, albo prażone na patelni. Uprażonymi orzeszkami zapychaliśmy się często. I nie wiem czy to nie od nich tyłek mi urósł.
Na zdjęciu poniżej mamy ich narodowy przysmak- Pumo i balala.
Pumo- to kasawa, którą po wysuszeniu- kiszą! A potem grillują. Jest w smaku kwaśnawa, mdła, ale ma coś w sobie. Jedzona z prażonymi orzeszkami zwanymi tu Balala- naprawdę mi smakowała. Mężowi nie. Zalegała mu dłuuugo w żołądku i żołądek mu się buntował. Mój- wchłonął jakby nigdy nic.
O Pumo są nawet piosenki.
Owoce. Owoce są przepyszne! Ale niektóre są tylko sezonowo.
Tutaj Topi-Topi. Nie umiem wytłumaczyć smaku. Słodko- cierpki. Soczysty i pyszny. Dużo wielkich pestek w środku i zjada się tylko biały miąższ który jest wokół pestek. A miąższ wy wygląd, jak lichi w środku. Pychota.
Papaja.
Banany. Dostępne i stosunkowo tanie. Właśnie banana dzieci dostają czasami na śniadanie. Są różne. Duże, malutkie. Słodsze i mniej słodkie.

Zajmują się rolnictwem. Na ile to możliwe w tym górzystym terenie i częstej suszy. Dzięki temu, mają co jeść, mają towar na handel. Ale nie jest łatwo tu cokolwiek uprawiać na większą skalę.
Ze słodyczy jest- bambus! :) Po prostu. I dzieciaki i dorośli chodzą drogą żując bambusa.
Oj...posmkował i mi! Sam cukier! :)
Tu dziewczynka odkraja nam kawałek maczetą. Kupiliśmy sobie, wędrując od wioski do wioski. Energii nam już brakowało. A taki bambus- ratuje sytuację. :)
Obierasz potem taki patyk ze skórki.
I środek już można jeść. Jeśli bambus jest młody, da się zjeść ze środka wszystko. Jeśli już starawy, trzeba środek żuć, a twardymi włóknami pluć na pobocze drogi. :)
Wracając do jedzenia. My jako goście, byliśmy u Doroty karmieni na bogato. Wpychali w nas jedzenie i wpychali. :) Dorota nam "matkowała" i co chwila na siłę czymś podkarmiała. :) Chapasi robił dla mnie ciapaty. Czy to z samej mąki, czy też z dodatkiem banana. Oj....smakowało. :)
Śniadanie.
Jak widać na talerzu jest jajecznica. Czyli to już druga połowa naszego pobytu tam. Bo już jak widać "odkryliśmy" jajka. :) :)
No i moje ulubione Mandazi ( ciasto bez drożdży i bez cukru, lub z małą jego ilością) smażone w głębokim oleju. Tu akurat kupione dla dzieciaków. Ale dość często kupowałam sobie od ludzi sprzedających je przy drodze.
I jakieś mandazi w kształcie obwarzanka w trakcie spożywania.
Jak tak teraz patrzę na te zdjęcia i analizuję, co jadłam, to przestaję się dziwić, że zamiast shcudnąć, to ja tam przypuchłam. :(
Jak się je orzeszki i pączki smażone w oleju, to...no cóż.... :) :)
Za to zaliczyliśmy przedostatniego dnia wypaśną kolację.
To był czas, kiedy byliśmy z Dorotą i Chapassim i jego synkiem w Senga Bay, w ośrodku ze względu na ceny, raczej dla europejczyków.
Zamówiliśmy sobie po pizzy. Dla nich- droga, patrząc na ich zarobki. Dla nas- cena normalna.
Waldkowi zaś zachciało się kurczaka. Zamówił więc kurczaka z frytkami i warzywami. Cena była- hm....na nasze chyba z 80-100 zł. Dla nich- 1/5 wypłaty?
Dużo!
Ale kiedy kelner przyniósł na talerzu PÓŁ kurczaka jako porcję, to przestaliśmy się dziwić, że drogo. :)
Skończyło się tak, że zjedliśmy kurczaka na pół, a większość pizzy oddałam kelnerowi, żeby pochował mi w kuchni w lodówce na jutro. ( normalna praktyka- tu się jedzenia nie wyrzuca)
I wiecie co? Zatrułam się tą pizzą!
Tak jak NIC mi nie zaszkodziło co jadłam tutaj ( ani kupowane na rynkach, ani w restauracji dla tubylców) tak po tej pizzy, zamieszkałam w kiblu. :)
Tak więc... to, że posiłek bierzemy w restauracji-wcale nie znaczy, że będzie bezpieczny. ;)