U Esther na kolacji.
Od prawie 1,5 roku wspieramy indywidualnie jedną rodzinę.
Można się zadeklarować i Dorota jest w stanie przydzielić nam jedno dziecko, z jednej potrzebującej rodziny. Wpłaca się co miesiąc jakąś ustaloną kwotę i dzięki temu, dana rodzina otrzymuje kasę na jedzenie, życie, potrzeby dla naszego przybranego dziecka.
Zadeklarowaliśmy się i ..dostaliśmy Esther.
Esther ma brata, mamę i tatę. I z tego co wiem, to rodzina ta, karmi i wychowuje też jedną dodatkową starszą dziewczynkę.
Wpłacaliśmy systematycznie i dowiedzieliśmy się, że dzięki naszym wpłatom, stopa życiowa rodziny się podniosła. Mogli wyprowadzić się z brzydkiego, obleśnego pokoju, którego się wstydzili pokazać nawet Dorocie i wprowadzić do wynajmowanego domku.
W paczkach które im wysyłałam były garnki, koce, ubrania, zabawki dla dzieci, jedzenie. Moja pomoc, pozwoliła im się "ogarnąć życiowo".
Wszystko to wiedziałam ale nie widziałam.
Więc można sobie wyobrazić, że kiedy rzucono hasło "Rodzina Esther zarasza was na kolację" poczułam się podekscytowana.
Piszę w liczbie pojedynczej, ale to błąd. Powinnam w mnogiej. Bo mąż był równie podekscytowany, jak i ja.
Ponadto byliśmy zestresowani. I zawstydzeni.
I w ogóle czuliśmy się, mówiąc wprost- tak jakoś łyso.
Więc kiedy okazało się, że Dorota idzie z nami i jeszcze zabieramy brata Chapasi, poczuliśmy ulgę, że nie będziemy sami.
Hm.....
Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy na miejscu okazało się, że brat Chapasi jest ojcem naszej Esther. :) Czyli...cały czas wspieraliśmy rodzinę Chapassiego. :)
Nie wiedzieliśmy ! :)
Ale skoro tak, to wyluzowaliśmy totalnie. Bo brata Chapassiego zdążyliśmy już poznać i bardzo polubić.
Tak więc kolacja przebiegła w wyluzowanej atmosferze.
A wiecie jakie to zajebiste uczucie zobaczyć na końcu świata swój stary, mały garnek wypełniony ryżem? I usłyszeć że to bardzo dobry garnek?
Czekając na kolację. czas spędzaliśmy głównie przed domem. Chapasi puścił muzykę, zbiegły się dzieciaki. Rozdaliśmy wszystkie słodycze. I... nastąpiła spontaniczna zabawa.
Dzieci są tu takie, że nie da się ich nie lubić.
Podobała im się biała pani, która chciała się z nimi bawić. Więc zaczęły wskakiwać mi na ręce, wieszać się w pasie, łapać za nogi. I w tym czasie tańczyły. A raczej tańczyliśmy.
Upociłam się okrutnie. :)
A wiecie co jest najfajniejsze?
Że tak naprawdę, to ja nie lubię dzieci! ;)
Tylko nikomu nie mówcie! ;) ;) ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz