sobota, 13 lipca 2019

Leczenie cd. - jak radzą sobie tubylcy?


A więc tak.
O wszystko wypytałam i wszystko już wiem.
Na miejscu Dorota słysząc moje obawy o malarię, tłumaczy mi, że jestem głupia! :) I czego jak czego, ale malarii to ja się akurat nie muszę tu obawiać, bo tu wszyscy mają  malarię co chwila i co jak co, ale MALARIĘ to ni tu umieją leczyć!

Z tego co wiem, to u nas jak się ma malarię, to się leży na zakaźnym i leczą długo antybiotykami. Jeśli się ma gorączkę 40 stopni, to walą dożylne przeciwgorączkowe. Nawadniają cię kroplówkami i karmią, jeśli jesteś słaba i nie masz apetytu i nie jesz. Jeśli masz pecha i dopadnie cię obrzęk mózgu, to leczą jeszcze intensywniej.  Potem robią testy sprawdzające czy pasożyta już nie ma we krwi i czy już nie niszczy naszych czerwonych krwinek ( bo na tym polega malaria. Jest sobie taki pasożyt- zarodziec malarii. Zaraża cię nim komar. I ten pasożyt siedzi we krwi i rozwala twoje czerwone krwinki. Super, nie?) 

W Afryce, jeśli nagle odpływasz znienacka i nie masz siły wstać, to prawdopodobnie masz malarię. Wiozą cię taksówką nawet nie do szpitala, ale do takiego punktu medycznego. Tam od ręki robią ci test z krwi i jeśli to malaria to dostajesz 3 tabletki na 3 dni. Masz łykać jedną dziennie i już na drugi dzień ma ci być lepiej. Nie dostajesz leków od gorączki i nikt nie proponuje hospitalizacji.
Eeeee.....  czuję się tak średnio uspokojona. Ale Dorota przekonuje, że już 2 razy miała malarię. I nic.
No dobra... mooooże czuję się spokojniejsza. Może te ich leki na malarię faktycznie są jakieś super, hiper i my takich nie mamy. Ok

Za to Dorota opowiada, że kiedy któregoś razu źle się poczuła, dopadły ją jakieś silne bóle brzucha i nudności i wymioty i postanowiła pojechać do lekarza, to okazało się, że... zrobili jej test na malarię i powiedzieli, że to nie malaria ( jakby sama o tym nie wiedziała...) I że skoro to nie malaria, to...to oni nic nie poradzą.
Kurtyna!


Opowieść druga. Brat Yotamu ma wrzody żołądka. Tłumaczył nam, że "czasami kiedy go to dopada i zaczyna go bolec tak bardzo, bardzo, bardzo, to mus i się ładnie ubrać i pojechać do tego odległego szpitala. Tam po odstaniu w kolejce, dostaje od lekarza kilka tabletek przeciwbólowych i ma je łykać przez kilka dni. A no i musi stosować dietę. Nie może jeść nsimy tylko ma jeść ryż."
Kurtyna!
( chyba nie muszę tłumaczyć, że u nas leczenie wrzodów żołądka nie polega na łykaniu leków przeciwbólowych, nie?)
Obiecaliśmy Yotamu że wyślemy mu leki leczące wrzody w paczce i dokładny opis kiedy i jak ma je łykać. Bardzo nam dziękuje. A...a Dorota mówi, żebyśmy przysłali też przeciwbólowe, bo te którymi tutaj leczą są bardzo słabe i nie czuć prawie ich działania.

Opowieść trzecia. 
Jeden taki pan artysta, rzeźbiarz, malarz, u którego kupowaliśmy obrazy, który stracił oko. Musieli mu je wyjąć w szpitalu, bo wdało się jakieś zakażenie i nie można było go wyleczyć. Really????  Wyjąć oko? Nie dało się wyleczyć??? Really?

Opowieść czwarta. 
Esther źle się czuła. Słaba, nie miała apetytu, leżała. Byli w szpitalu. Doktor dał leki na robaki. Ot tak. No ok. Ale nie mijało. Pojechali za kilka dni. Nic nie wskórali. Nie mijało. Pojechali ponownie za kilka dni z darami ( nie oszukujmy się- takimi darami- łapówkami) Doktor zbadał brzuch!!  Słuchawkami. Kurtyna.
To nie jest ich wina!!!! Tam po prostu nie ma takiej możliwości diagnozy jak u nas! I podejrzewam, że robią co mogą, na te warunki jakie mają. Po prostu takie mają warunki! Afryka. Pewno w szpitalu w stolicy jest dużo lepiej. Ale stolica jest jedna w kraju.

Opowieść czwarta.
Noc. Wracamy po nocy. Czarno, ciemno. Prowadzą nas zaułkami między domami w miasteczku. W całkowitych ciemnościach, przed domem, na macie na betonie, leży ciężarna kobieta. Bieda taka, że nie jesteście sobie w stanie tego wyobrazić!! Nie mają praktycznie nic. Obok siedzi mąż. To znajomi Doroty. Pytamy co słychać. Odpowiadają "czekamy na nowe życie". Kobieta wygląda jakby miała zacząć rodzić dziś, jutro, za chwilę...  Pytamy Doroty, czy ona urodzi tutaj? Czy pojedzie do szpitala? Dorota odpowiada, że "Jest różnie. Czasami jadą do szpitala"
Chociaż..w sumie...poród to rzecz fizjologiczna. Ok..nie będę się czepiać. Ale ja bym tak nie chciała! Ja bym jednak wolała mieć ugadanego lekarza, położną i móc sobie rozpisać plan porodu. ;)

Opowieść piąta.
Udało się Dorocie załatwić jednemu dziecku w wiosce rehabilitację ruchową. Dziecko jest już spore, ma przykurcze w kończynach. Mama nie mogła go rehabilitować, bo nie miała za co. Dziecko otoczyła opieką jedna dziewczyna i wysłała gotówkę na rehabilitację. Udało się. Chłopiec zaczyna rehabilitację. Teoretycznie- cieszymy się. A praktycznie...

Tak wygląda sprzęt do rehabilitacji ruchowej. W szpitalu! 




  
   


Pani doktor w gabinecie lekarskim.




      

Do szpitala Dorota i bracia przynoszą ubranka dziecięce. Kiedy dostają w paczkach materace, moskitiery, ubrankach dla maluszków, zbierają je hurtem i co jakiś czas zanoszą. Rozdawane są kobietom po porodach. Jako wyprawka dla malucha. 
Afryka jest biedna, bardzo biedna. Mamy z wielką wdzięcznością przyjmują śpioszki czy kaftaniki, czy kocyki.
Nie było mnie z nimi. To nie moje zdjęcia. Ale widać, jak wygląda sala poporodowa dla kobiet.




     










Uświadamiam sobie, że mam zarąbisty stetoskop. I ciśnieniomierz. Planuję go wysłać w paczce. Nie wiem, czy lekarz będzie mógł z takiego sprzętu oficjalnie korzystać. Ale na pewno mu się przyda!!!
U mnie leży nieużywany. Planuję go wysłać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz