Wiara i język
W Malawi większość ludzi to chrześcijanie. Druga większa grupa- muzułmanie- ci raczej bardziej na południu kraju.
Ale widzimy i meczety i kościoły.
Z tym, że..kościoły są różne. Bo katolików tu niewielu. Za to jest wiele odłamów chrześcijaństwa, typu: nowoanglikanie, kościół 7-ego dnia i inne tego typu, o których nie mam pojęcia.
Mimo tego, wszyscy wierzą w Boga, czyli w Ambuję.
Za to każdy modli się w innym kościele i innego dnia tygodnia ma wolne.
Dorota z Braćmi to rastafarianie. A to jeszcze inna para kaloszy. :) Do żadnego kościoła nie chodzą, bo "kościół jest wokół nas". Żyją na podstawie tego, co jest napisane w Biblii, a nie tego co mówi ksiądz. Patrząc na to JAK żyją, to faktycznie- uważam że ksiądz nie jest im do niczego potrzebny. Mają swoje zasady i ściśle się ich trzymają! Pomagają. Tak po prostu. Bezinteresownie. I są dobrzy- tak po prostu. Miłość- to hasło słyszę bardzo często. Miłość, pokój.
Nie sprzedają rzeczy z paczek! Nigdy! Po prostu nigdy! Bo to jest wbrew ich zasadom. A zasad się trzymają zawsze i wszędzie.
Dużo studiują Biblię, medytują. W sobotę mają szabas. I wtedy Dorota nie pracuje. Idzie gdzieś w góry gdzie spotyka się z innymi rastafarianami i pół dnia się modlą, wielbią Boga, itd. W sobotę nigdy Dorocie nie zadajemy pytań związanych z pracą. Szanujemy jej szabas i nie zawracamy jej tyłka, jeśli nie musimy. :)
Powiem tak- gdyby wszyscy katolicy w naszym kraju nagle zostali rastafarianami, mielibyśmy raj na ziemi!!!!! Poważnie!!!! Taka jest moja opinia.
Wszystkie te odłamy żyją zgodnie ze sobą! Nikt nikogo nie wyklucza, nie gnębi, nie tępi. Proste! Żyj i daj żyć innym. Bardzo mi się to podoba!
My nie wiemy w co wierzymy. Pytanie, czy wierzymy w cokolwiek. Ja nie umiem. Bardzo bym chciała, bo to BARDZO ułatwia życie, ale nie umiem. Wychowywano mnie w wierze katolickiej, ale coś mi w mózgu nie zaiskrzyło. Nie jest też tak, że jestem ateistką. Chyba najbliżej mi do bycia agnostykiem. Ale tak szczerze....to w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Bo po co, skoro i tak nic nie wymyślę. Jestem empatyczna i staram się być sprawiedliwa. I mi to wystarcza, żeby starać się być dobrym człowiekiem. I jestem tolerancyjna, tak naprawdę!, w przeciwieństwie do większości ludzi w naszym kraju. A hasło "żyj i daj żyć innym"- może być chyba moim mottem życiowym.
Więc możecie sobie wyobrazić jak się czułam, kiedy Bracia próbowali ze mną rozmawiać o Bogu i tych duchowych aspektach.
Dorocie się przyznałam, że do mnie to totalnie nie dociera i mnie w ogóle nie kręci i uszanowała to. Nie rozmawia ze mną o Bogu. Braciom się nie przyznałam, bo... za słaby jest mój angielski, by wytłumaczyć im mój punkt widzenia i rozumowania. Ale chyba im powiem następnym razem, żeby nie musieć się męczyć wysłuchując ich przemów.
A tu ustrzeliłam muzułmankę. :)
Co do języka w Malawii.
Administracyjnym jest angielski. I teoretycznie wszyscy powinni tym językiem mówić. I tego języka uczą w szkołach. W praktyce jest tak, że wiele osób po angielsku jednak nie mówi! A jeśli nawet, to czasami takim dialektem, że i tak nie rozumiem co mówią. :) Część oczywiście śmiga po angielsku idealnie. Część kręci głową, że "e-e"
Mają tu swoje narzecza. Tam gdzie mieszka Dorota króluje Chitonga. Bardziej na północy jest Czitumbuka. Na południu- Jało. Jest jeszcze Cziczieła- i to jest narzecze oficjalne malawijskie. Czyli takie, które też wszyscy powinni znać, żeby się dogadać. Ale też go nie znają. :)
Więc wygląda to tak, że jeśli ktoś z północy nie zna angielskiego ani Cziczieła, tylko gada w Czitumbuka, to kiedy pojedzie na południe, to będzie się musiał porozumiewać na migi. :) :)
Fajne, nie? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz