Lokalne piwo
Ponieważ Chapasi był nadal gdzieś "zniknięty" , to po wiosce kręciliśmy się sami. I pojawił się w końcu Murzyn, który zaczął nas zagadywać, że chętnie nas oprowadzi i pokaże co nieco.
Są mili, owszem, ale wiadome było, że chłopak będzie próbował ukręcić z nami jakiś biznes.
I faktycznie. Najpierw pokazał nam szkołę, o którą pytała Dorota, potem centrum, które nijak nie wyglądało jak centrum.
Aż w końcu zaczął mówić, że ma sklepik z pamiątkami i sprzedaje wyroby własnej roboty i żebyśmy koniecznie zaszli tam.
No nie. :) Nie planowaliśmy nic takiego tutaj kupować, więc nie chcieliśmy mu nawet dawać nadziei, że nam coś sprzeda. Ale że był bardzo miły i już w sumie szliśmy z nim długi czas i sporo czasu nam już poświęcił, więc ustaliliśmy, że zapłacimy mu trochę kwacha za czas jaki nam poświęca, ale do sklepiku NIE zajdziemy.
I zgoda. Pasuje. Dostał więcej niż chciał. Z tej radości, powiedział, że zaprowadzi nas żebyśmy mogli sobie spróbować lokalnego piwa!
Bo jego znajomy produkuje tutaj piwo i je sprzedaje. Więc możemy spróbować!
O! I to się mojemu mężowi BARDZO spodobało! Lokalne piwo!! To jest coś! :)
I znów kręcenie po wiosce między domkami. Ale mąż podekscytowany piwem, więc dreptamy za Przewodnikiem.
W końcu trafiamy do celu!!! :)
Tyle, że .....eeeeeeee.....eeeeeeee
No, nie spodziewaliśmy się fabryki ani wielkiego zakładu produkcyjnego, ale jednak obraz nas totalnie zaskoczył! :)
Tak wyglądało miejsce gdzie produkuje się lokalne piwo! Taka większa szopa. Przewodnik dumny i zadowolony z siebie.
Pokazuje nam metalowe naczynie z pływającym plastikowym kubeczkiem w środku.
I ZAPRASZA DO DEGUSTACJI , tłumacząc, że nie kosztuje to dużo. :) :) :) :) :)
hehehehehehe
Mówiłam Wam, że jestem ciekawa nowych smaków i że nic mi nie szkodzi....
Ale nawet ja odmówiłam degustacji :) :) :) :)
Nie powiem, Waldek czuł zawód. Bo mówił, że idąc w tym upale nastawiał się na łyk zimnego piwa! :) :)
Za zewnątrz siedział Minionek i sprzedawał butelki. Nie wiem...do tego piwa? Żeby nalać i kupić na wynos? Nie wiem. Nie wnikaliśmy.
(za to widać, że Afryka nosi europejskie ubrania)
Mimo zawodu, bardzo nam się podobała ta wycieczka!
Przewodnik stwierdził, że jeszcze zaprowadzi nas tam, gdzie dla odmiany kobiety mogą sobie coś kupić. Też spoko. Idziemy. :)
Zaprowadził nas w miejsce gdzie handlowało się używaną odzieżą. tak jak u nas wiele lat temu na rynku. Na ziemi rozłożona folia a na niej stos używanych ciuchów. Wokół tego tłum kobiet grzebiących w tych stosach i szukający "perełek". Identycznie jak u nas za mojej młodości.
Dorota twierdzi, że kupiłaby sobie jakąś fajną spódnicę.
Ja bym chciała upolować taką regionalną szmatkę, jaką tutejsze kobiety zawijają się, czy to w pasie, czy pod pachami. Fajnie byłoby mieć coś takiego. Wręczamy więc Waldkowi aparat i wtapiamy się między Murzynki. :)
Dorota nic nie znajduje dla siebie.
A ja tak!!!!
Wyciągam fajną prostokątną szmatkę. Rozkładam ją sobie w rękach, oglądam. Zastanawiam się, czy na pewno ok.
Po czym nagle Murzynki patrzą na mnie i wybuchają śmiechem.
Skonsternowana nie wiem o co chodzi.
A te się śmieją i aż pod boki się łapią z radości.
Okazało się, że zabrałam ubranie jednej z kobiet, która je odłożyła na bok, żeby móc przymierzać spódnice ze stosu.
I to co miałam w ręku to było jej ubranie.
No tak...
Cóż...
Powinna być zadowolona. Ma takie ładne ubranie, że Biała Mama właśnie chciała je nabyć dla siebie.
Też się śmiejemy. Oddaję Murzynce to co do niej należy i ... cóż. Nic nie kupiłyśmy.
Dziękujemy Przewodnikowi i wracamy szukać Chapasiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz