czwartek, 18 lipca 2019

Wioska rybacka.

Podczas pobytu zaliczyliśmy wycieczkę na południe kraju.
Drogą wzdłuż jeziora. Nasz cel- to Senga Bay. Wioska rybacka i miejscowość wypoczynkowa.
Zabraliśmy Chapassiego, jako kierownika naszej wyprawy. Bo Dorota jest brana również za białą, co poniekąd jest w sumie prawdą, mimo że jej dusza jest coraz bardziej afrykańska. A nie chcemy co chwila płacić "twarzowego".
W związku z tym Chapasi jest nam niezbędny. Do negocjacji cenowych. I do komunikacji z miejscowymi. I w ogóle.
Dorota uczy się języka ludzi Tonga. Ale w tym kraju, ludzie porozumiewają się różnymi narzeczami. I są one tak dalece od siebie odmienne, że ludzie z północy mogą mieć problem podczas rozmowy z ludźmi z południa.
A Chapasi zna też narzecze uznawane za ogólno-komunikacyjne. No..bez niego ani rusz.
Chapasi nie ma z kim zostawić syna, musi go zabrać z nami. Trochę się martwimy jak mały Safron zniesie trudy podróży, no ale..nie ma wyjścia.

 Na miejscu bierzemy noclegi w niewielkim pensjonacie. Dwa malusieńskie domki, w których praktycznie jest miejsce tylko na łóżka. Pasuje. :)

I zaczynamy zwiedzanie miejscowości.
Tak jak mówiłam, jest to wioska rybacka. Więc nad wodą, od samego rana praca wre. Ludzie naprawiają sieci, suszą, zwijają. Część wraca z połowów, część dopiero wyrusza. Widać starsze dzieci pomagające w pracy.

Kręcimy się między tym wszystkim. Tylko my i Dorota! Chapasi gdzieś sobie zniknął. Nikt nas nie zaczepia. Na ogół zajęci swoją pracą, zerkają tylko na nas z zaciekawieniem. Niektórzy się uśmiechają. Ktoś powie dzień dobry.
Musimy tylko uważać, żeby nie deptać im sieci. A że leżą wszędzie na piasku, więc nasz spacer to lawirowanie w tym labiryncie sieciowym.

I znów czujemy się bezpieczni.
I w sumie przestaje nas to już dziwić.
Odkąd tu przyjechaliśmy i zobaczyliśmy, jacy oni są, to czujemy się naprawdę całkiem bezpiecznie.







        Śmiało można sobie usiąść pośrodku tego wszystkiego do zdjęcia i już. :) :) Nikt nie zwraca na nas większej uwagi. :)




 Oglądamy sobie ich pracę z bliska. Oglądamy łodzie. Jedne są duże, porządne, a inne to zwykłe dłubanki zrobione z pnia drzewa!
Szacun! Widać ślady dłuta i ręcznej roboty.
Nie jestem sobie w stanie wyobrazić ile czasu dłubie się żeby wykonać taką łódkę.





Te wydłubane są bardzo wąskie wewnątrz. Nie wsiada się do nich całkiem, tylko wkłada nogi. Tyłkiem siedzi się na wierzchu, na obu burtach. Myślę, że dzięki temu ma się większe pole manewru wiosłami. I pewno łatwiej wydłubać wewnątrz mniejszy otwór niż większy. Po prostu.







Z drugiej strony plaży małe budynki. Za nimi miejsce gdzie suszą ryby. Długie drewniane stoły. W tej chwili wszystkie puste.




Łazimy sobie tak i łazimy. Chłoniemy klimat.
Kupujemy banany.





Łapiemy widoczki w aparatach.




Kręcąc się tak po plaży widzimy, że obok, bardziej wgłąb lądu widać budynki targu.
No to ziuuu w tamtą stronę!!!
Ja kocham te ich targi!  Mam jobla na ich punkcie! Są po prostu niesamowite.  Ten akurat nie jest taki "straszny" jakie spotykaliśmy w miastach. Nie jest ani taki ciemny, ani taki wąski. Szkoda. :)
Lubię spacerować po klimatycznym targu. takim, po którym chodząc masz wrażenie, że zaraz ktoś cię zamorduje, zgwałci i pokroi na narządy. ;) Bo właśnie tak wyglądają te straszne targi w miastach. ;)
Podoba mi się to, bo to TYLKO TAKI KLIMAT!
Wszystko co Cię tam może spotkać, to po prostu okradzenie z torby czy plecaka. A jeśli trzymasz ten plecak mocno, to raczej nic się nie powinno wydarzyć. A klimat jest!
W ogóle przez cały nasz pobyt, ani razu nie udało mi się na żadnym ze zdjęć oddać tego uroku targów. A szkoda.

Ten jak mówiłam jest całkiem jasny, szerokie przejścia, mało wiszących szmat, garnków, rupieci. Słaby klimat.
Ale to nie znaczy, że mam się po nim nie poszlajać! :)










Mój żołądek strawi wszystko. Wszystko! I rzadko kiedy cokolwiek mi szkodzi.
A że jestem ciekawska i kocham nowe smaki, to co mogę, to kupuję i jem.
Tu mandazi- te ich pączki bez cukru i bez drożdży. Ten smak akurat już znam i lubię, więc Dorota zajmuje się uzyskaniem od Mamy dobrej ceny za kilka sztuk. :)
Tu nawet wypada się trochę potargować. Albo podomagać się jednej sztuki gratis. Ja targować się nie umiem i nie lubię, więc Dorota robi to za mnie.




A tu dorwałam nowy smak. :) Też smażone w głębokim oleju, ale ziemniaki słodkie i coś jeszcze...zabijcie mnie teraz ale nie pamiętam co. Chyba coś z ryżem miało być.
Wyglądało bardzo apetycznie!  Liczyłam, że coś co jest z głębokiego tłuszczu, to w sumie raczej powinno być dobre. Lubię smażone!
Głodna byłam , nabyłam po kilka sztuk.

Tyle, że się głęboko zawiodłam. Bo owszem...to było smażone w głębokim tłuszczu, ale chyba wieeele godzin temu. :) Teraz nie było ani chrupiące, ani nawet ciepłe. Kluchy były totalnie zimne i konsystencji takiej, że wszystko się wyginało w ręku. Coś w ten deseń, jak byście dorwali wielkie grube, zimne frytki z wczoraj. ;)
Więc darowałam sobie konsumowanie do końca wszystkiego.





Idąc wąskimi przejściami, jako ostatnia, słyszałam za sobą śmiechy. To dzieci wyczaiły białych i biegły za nami śmiejąc się i coś tam po swojemu mówiąc. No spoko.
Dziwnie się tylko czułam, kiedy co jakiś czas czułam, że palec dziecka trafia mnie w gołe ramię od tyłu. :)  Kiedy się obracałam widziałam jedno z dzieci spłoszone wycofujące się do tyłu. :)

Znalazły sobie zabawę polegającą chyba na tym, że najodważniejsze podbiegało od tyłu do mnie i palcem mnie dziubało w gołą białą rękę.
No cóż! W sumie zrozumiałe! Idzie Biała Mama, dziwnie wygląda. Atrakcja nie lada. szkoda by było nie urządzić sobie zabawy z Białą Mamą związanej, nie? ( miło, że np nie rzucały we mnie patykami ;) ;) ;)- w sumie to też byłaby fajowa zabawa, nie?  Dobrze, że im to nie wpadło do głowy! ;) ;)
Tu uchwyciłam jedną taką odważną dziewczynkę aparatem. ;)




Po pewnym czasie dzieci zrobiła się spora grupa. I już całkiem odważnie i bez żadnych oporów chodziły z nami. Mimo, że akurat nie mieliśmy NIC czym można by je poczęstować. Po prostu chodziły z nami, ustawiały się do zdjęć i miały ogólną frajdę z naszej obecności w wiosce.





A potem........potem przyczepił się do nas przewodnik.  O tym za chwilę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz