Wesele.
Dorota od dawna marzyła, żeby zobaczyć prawdziwe malawijskie wesele. I nigdy nie było jej dane. Albowiem ludzie bardzo ubodzy, po prostu...nie organizują wesel! Owszem, wychodzą za mąż, ale wesela nikt nie robi. Wesele organizują tylko bogaci ludzie.
Traf chciał, że akurat kiedy przyjechaliśmy, wychodziła za mąż znajoma znajomej Doroty! I Dorota dostała zaproszenie na wieczór panieński i na wesele. Powiedziała, że zabiera mnie ze sobą! :)
Zbliżał się wieczór panieński, oczywiście tylko dla kobiet. Nie miałyśmy pojęcia jak to będzie wyglądać! Jedna z Murzynek wyjaśniła nam gdzie mamy iść i że należy się ubrać na niebiesko i na żółto. I że musimy zabrać ze sobą pieniądze dla panny młodej. I to było wszystko co wiedziałyśmy. :) No to wzięłyśmy każda z nas po 4 żółte papierki. ( żółty papierek to 2000 kwacha) i poszłyśmy.
Niestety nie miałyśmy ubrań w odpowiednich kolorach. Trudno.
Impreza odbywała się w budynku na końcu miasteczka. Budynek wyglądał na budynek różnorodnego zastosowania. Po prostu wielka sala z krzesłami. Dorota twierdzi, że prawdopodobnie najczęściej to modlą się tutaj.
Na podwyższeniu siedziała młoda para na przystrojonej kanapie. Z jednej strony chórek, z drugiej d-jey. Na dole było miejsce do tańców. Niedużo tego miejsca. A obok długi stół za którym siedziało kilka pań i zajmowały się liczeniem pieniędzy! Tak. Bo każda zabawa jaka tu się odbywała, polegała na płaceniu pieniędzy dla młodych.
Prowadząca z mikrofonem opowiadała różne rzeczy, z czego mało co rozumiałyśmy. Bo mówiła w innym narzeczu niż Dorota. Co jakiś czas odbywała się jakaś zabawa, w której można było brać udział.
W zabawach niewiele osób brało udział. Większość zebranych kobiet po prostu tylko patrzyła. Było baaardzo dużo krzeseł, prawie wszystkie zajęte. Siedziały na nich wystrojone Murzynki i patrzyły co się dzieje. Te, które miały pieniążka, by wziąć udział w jakiejś zabawie- brały udział. Większość jednak tylko patrzyła i biła brawo, śmiała się, coś tam śpiewała.
Zabawy polegały na tym, że po prostu panna młoda schodziła z kanapy, stawała na środku trzymając wielką tace w rękach. Podchodziło się do niej, rzucało pieniądze na tacę i można było potańczyć kilka minut.
Najbardziej mile widziane było, żeby tańcząc, co chwilę rzucać pieniążki. Wiadomo, że rzucane były po 50 kwacha- najmniejszy bilon. Wszak nawet te bogate uczestniczki, kasy nie mają.
Kręciła więc taka Murzynka pupą i rzucała 50 kwacha raz za razem na tacę. :)
Postanowiłyśmy iść i my. Tyle, że nie zrozumiałyśmy jak to miało być z tymi pieniędzmi i miałyśmy kilka papierków po 2 tysiące kwacha. Więc nie zostało nam nic innego, jak iść, pogibać się i rzucić po prostu po te 2 tysiące. :)
Powiem tak....możecie sobie wyobrazić minę Panny Młodej, prawda?
:) :)
Ogólnie to byłyśmy wielką atrakcja, bo wiele Murzynek zamiast patrzeć na Pannę Młodą, to patrzyło na nas. No kurde...przyszły 2 białe i się bawią! :) Jeszcze Dorotę to prawie wszyscy już chyba kojarzą w miasteczku. No ale ja, to nowość. Mi to nie przeszkadzało, że jestem obiektem spojrzeń, ale zgodnie stwierdziłyśmy, że jednak nie wypada odbierać Pannie Młodej jej święta. Więc grzecznie wyskoczyłyśmy z całej kasy biorąc udział w 3 zabawach pod rząd i uciekłyśmy szybciutko żeby nie przeszkadzać.
Nagrałyśmy sobie filmiki. Posłuchałyśmy klimatycznej muzyki. Powymieniałyśmy tysiąc uśmiechów z Murzynkami. Dostałyśmy ze 3 razy gromkie brawa.
W trakcie tych zabaw, były też zabawy, podczas których można było otrzymać prezenty od pary młodej. Nie wiedziałyśmy o co chodzi, więc akurat w tych zabawach z prezentami nie brałyśmy udziału. Nie chciałyśmy narobić kwasu.
Ale kiedy zmyłyśmy się z sali po cichu na zewnątrz, chcąc już sobie iść do domu, wybiegła za nami Murzynka która prowadziła zabawy. I wręczyła nam po prezencie. Widocznie uznały, że płacąc tak dużo podczas zabaw, zasłużyłyśmy sobie na te prezenty. Dostałyśmy też po butelce z piciem i po pączku.
Picie od razu oddałyśmy dzieciom zgromadzonym pod salą i zaglądającym na salę przez okna.
A prezent zabrałyśmy ze sobą. Ślicznie opakowany talerz. Byłyśmy bardzo ciekawe jak wygląda. Malowany? Drewniany rzeźbiony? No nic...zobaczymy w domu.
W drodze powrotnej Dorota kupiła pomarańcze do jedzenia, bo pączkiem się nie najadłyśmy, a byłyśmy głodne. Idąc na wieczór panieński, byłyśmy przekonane, że jakieś tam jedzenie będzie przygotowane. :) A że jednak nie było, to nam się zgłodniało.
Więc pomarańcze kupiłyśmy w porcie od handlarki. Dorota żyje prawie jak oni, więc uczy się nosić na głowie to co kupi. I całkiem nieźle jej idzie!! Pomarańcze z talerzem wylądowały na czubku głowy. :)
W domu zaś dorwałyśmy się do naszych talerzy, żeby w końcu zaspokoić ciekawość. Malowane? Czy rzeźbione? :)
I powiem tak... hehehehe......
No cóż..... Afryka. :)
Afryka nie jest zbyt bogata :) :) :)
Ale trzeba przyznać, że to bardzo mocny, wysokiej jakości plastik. A nie jakiś taki byle jaki. I do tego.... z połykiem !!! :( :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz